poniedziałek, 29 marca 2010

Podróż za jeden uśmiech :)

No i stało się. Nadszedł ten dzień w którym przyszło mi opuścić ojczyznę. Perspektywa tak długiej podróży specjalnie nie napawała mnie radością, ale miejsce docelowe całkowicie powinno zrekompensować trudy przeprawy.

Start – czwartek, godzina 8 rano. Nieprzypadkowo tak wcześnie - w Warszawie została mi do odebrania wiza i paszport. Bez tego poleciałbym najwyżej do Zurichu. W stolicy miałem ponad 6 godzin wolnego czasu, wiec spędziłem go spotykając sie po raz ostatni (prawdopodobnie) przez najbliższy rok z kilkoma przyjaciółmi. Pan Nutrian czekał na mnie już przed wejściem do Ambasady Brazylii. Razem pojeździliśmy trochę po Warszawie, załatwiliśmy nagrody na turniej figurek w Lublinie i wypiliśmy pożegnalne piwko. Z Dżuliettą poszedłem na kakało w pobliskim Sushi-barze( ;) ). Dobrze sie spotkać po długim czasie :) Nadszedł czas na punkt kulminacyjny – lotnisko Chopinowskie na Okęciu, a tam… farewell team :) (Dzięki wam wszystkim, że przyszliście! ), no i oczywiście aeroplan do Zurichu. Lot tylko 2 godziny, więc nic strasznego, do tego przed lądowaniem zobaczyć można było miasto z lotu ptaka w nocy. Doskonale uporządkowane geometrycznie uliczki wijące się w sferyczne kształty. Na lotnisku przesiadka do następnego samolotu, tym razem waga ciężka – 12godzin lotu Airbusem A340. Na szczęście samolot wyposażony był w małe monitorki gdzie obejrzeć można było niezliczoną liczbę filmów, seriali, koncertów, programów i posłuchać muzyki. Do tego moim współpasażerem była bardzo rozmowna Brazylijka o nazwisku… Szachnowicz :D Jednak Polacy rozprzestrzenili się wszędzie ;)

Zdjęcie0004

Wzgórza obok Belo Horizonte

Zdjęcie0005 

Przy lądowaniu w Sao Paulo można zobaczyć ogrom tego miasta. Jest wprost GIGANTYCZNE, ciągnie się po horyzont z każdej strony, a centrum składające się z samych wieżowców daje wyobrażenie, że to miasto wielkich pieniędzy. Z drugiej strony, kiedy samolot schodzi niżej i zbliża się do płyty lotniska, dostrzec można słynne brazylijskie favelas – ichniejsze slumsy. Niektóre domy wyglądają wręcz jak by przeczyły prawom fizyki wciąż stojąc. Pokryte blachą falistą i zbudowane z kawałków płyt pilśniowych i innych znalezionych na śmietnikach rzeczy tworzą niesamowity kontrast do wielkich drapaczy chmur ze szkła i stali.

Na lotnisku przyszło mi spędzić kolejne 6 godzin czekając na połączenie do Porto Alegre – mojego miejsca docelowego. Tu co mi się od razu rzuciło w oczy to ceny w restauracjach. Wiadomo, że na lotniskach jest zawsze drożej, ale to co tutaj zobaczyłem przeszło moje oczekiwania. Za ceną śmieć burgera w McD, w Polsce można by zjeść dobry obiad w niezłej restauracji… W wolnym czasie zwiedziłem lotnisko, obejrzałem film i poczytałem książkę – udało się zabić czas.

Lot do Porto Alegre trwał zaledwie 1,5 godziny więc nie nużył się jakoś specjalnie. A na lotnisku czekała już na mnie całkiem liczna ekipa powitalna z AIESEC’u – aż 6 osób!

Tak zaczęła się moja południowoamerykańska przygoda!

wtorek, 23 marca 2010

Wstęp

Hej, witam wszystkich!

Na łamach tego bloga chciałem się z wami podzielić moimi wrażeniami z ponad rocznego wyjazdu do kraju Samby, niekończących się plaż, słońca i wielkich kontrastów. Jako, że wyjeżdżam już za 3 dni, to niedługo będę konfrontować tę wizję z rzeczywistością :)

A gdzie dokładnie znajduje się moje miejsce docelowe? Jest to miasto Porto Alegre w stanie Rio Grande do Sul na samym południu Brazylii. Małe miasto wielkości Warszawy ;)

Obraz mapy

Juz niedługo kolejne wpisy.

Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do czytania regularnie!